Forum We never give up! Strona Główna We never give up!
Eden for Beyblade's Fans!
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kici, Kici

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum We never give up! Strona Główna -> Fanfiction / Fanfiction BB
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Agnes Ka.
Moderator
Moderator



Dołączył: 08 Lut 2008
Posty: 358
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:15, 14 Maj 2008    Temat postu: Kici, Kici

Kici, Kici, czyli...nigdy nie obrażaj cyganów!

Od ałutorki:
Jest to oneshot, podgatunek: humor. Nie yaoi, nie hentai [nie gwizdać....]. Pojawią się wątki hm... fantastyczne [zapomnijcie o elfkach biegających z biustem na wierzchu i dotkniętych starczą demencją magów ciskających fireballe]. Będą nurty nacjonalistyczne, etniczne, full stereotypów.
Co więcej? Dedykuję wszystkim tegorocznym maturzystom i wielbicielom kiciurków ;).
Sprostowanie: Flashback lepiej mi brzmi i wygląda, niż słowo Retrospekcja. Powiedziało dziecko poddane zangielszczeniu totalnemu.
Za ewentualne rażące błędy rzeczowe przepraszam. Śmiało wytykać. Starałam się DRASTYCZNIE nie zmieniać charakterów Majestic’s chyba się udało, ale jak ktoś uważa, że nie, to też wytykać.

Słowo się rzekło. It’s for you. Have fun, lot of satisfaction, majorty in parliament…




Agnes Haladay przeciągnęła się czując wokół siebie jedynie miękką pościel i zapach kwitnących czereśni. Nic teraz nie mogło jej wyprowadzić z równowagi, nawet wejście jej matematyczki z kartkówką napisaną przez Agnes na ocenę niedostateczną.
Wreszcie zasłużone wakacje.
Osiemnastoletnia dziewczyna czochrając swoją jasną koafiurę, zeszła na dół, gdzie jej rówieśniczka, Cassandra, szykowała śniadanie. Cass związała swoje długie brązowe włosy w kucyk i starała się nie poplamić dżemem zielonej koszulki i krótkich, dżinsowych szortów.
- Widzę, że ktoś pożyczył sobie moje japonki – mruknęła Agnes, przenosząc zainteresowanie na słoik dżemu „Łowicz. Owoce Leśne”.
- Poczekaj na naleśniki! – rzekła Cass, odbierając żarłocznej koleżance słoiczek. Nie dała się nabrać na miny w stylu Bambi i głodujących dzieci z Bangladeszu.
- Pragnę pożywienia! Zagłodzisz mnie! – jęczała Agnes, wkładając w wypowiedź całą swoją ekspresję.
- Jeszcze dwa tygodnie temu chodziłaś na samych orzeszkach i Red Bull’u – wypomniała jej pragmatycznym tonem Cass, podrzucając ciasto.
- Wtedy to było co innego. Wtedy to była matura! – odburknął rozczochrany blondwłosy potwór. – Teraz muszę się odjeść, wyspać i wybawić za te wszystkie czasy stresu! Mam cztery! C-Z-T-E-R-Y miesiące na to!
- Więc spokojnie zdążysz utyć – zauważyła rzeczowym tonem Cass, zsuwając na talerz pierwszy naleśnik.
- Kat! Nawet średniowieczna Inkwizycja nie stosowała takich tortur – mruczał do siebie potwór, próbujący teraz za pomocą szczotki ogarnąć powstałe na głowie Tsunami.
DRYYYŃ!
- Agneeeeeeeees, idź otwórz! – dobiegła komenda z kuchni.
- Czeszę się... dobra... najwyżej ktoś się mnie wystraszy.... ale listonosz o tej porze? – dumała na wpółrozczesana głowa Agnes, zmierzająca wraz z resztą jej ciała do drzwi ich małej willi.
Cass tymczasem skończyła przygotowywanie swojej specjalności. Właśnie zajęta była rozkładaniem talerzy na brązowym, dębowym stole, gdy dobiegł ją wrzask jej współlokatorki.
-CASS! CHODŹ TU SZYBKO! ALE JAJA! OOooooo...
Takie odgłosy świadczyły o ogromnym podnieceniu i zainteresowaniu Agnes. Rozważając, czy ktoś im przyniósł darmowe jedzenie, czy paczkę książek fantasy, Cass ruszyła w stronę rozentuzjazmowanej Agnes, gotowa przeciwstawić temu, co ujrzy, całą swoją siłę spokoju. Jednak to, co miała zobaczyć, bezkonkurencyjnie biło każde jej wyobrażenia.
- O, kur... – zaklęła zupełnie sprzecznie z jej zamierzeniem Cassandra.

#Flashback#

- Z kart powróżę!
- Nie mam czasu!
- To z fusów!
- NIE!
- To z ...
- Słuchaj, możesz nawet wróżyć mi z włosów tego wylniałego kocura, którego trzymasz na kolanach! NIE CHCĘ, DAJ MI SPOKÓJ, ALBO PODPALĘ CI TEN NAMIOT!
- Johnny, opanuj się... – poczuł się upoważniony do wtrącenia w rozmowę Robert.
- Nie ma tu jakichś młodych Cyganek...? – rozglądał się po namiocie blondwłosy playboy, Enrique.
- Zupełnie bez gustu, zupełnie... – mruczał do siebie ostatni z czwórki Majetic’s, Oliver, oceniając wygląd cygańskiego namiotu.
Drużyna wybrała się na wycieczkę dookoła Europy. Tak się złożyło, że zaczęli od zwiedzania państwa sąsiadującego od wschodu z rodzimymi Niemcami Roberta, czyli Polski. Nie przewidzieli jednak, że od razu zostanie im skradziona limuzyna Enrique, więc dalszą część drogi dla bezpieczeństwa postanowili przebyć samolotem. Jednak w drodze na lotnisko, zabłądzili w sieci uliczek jakiejś wioski, którą potem Robert odkrył na mapie jako WARSZAWA. Następnie drogę zastąpiła im liczna grupa okolicznych tubylców. Większość z nich była odziana w dres, złotopodobne łańcuchy i nie posiadała na głowie ani jednego włosa. Cechą charakterystyczną były również zielone szaliki z czarną elką oraz kije bejsbolowe. Początkowo Majestic’s nie zwrócili na nich uwagi, dopóki stado tubylców nie otoczyło ich i nie zaczęło wskazywać, jednocześnie wydając jakieś nieartykułowane dźwięki, na koszulkę Johnny’ego. Szkot miał na niej logo swojej drużyny piłkarskiej, Celtic Glasgow.
Początkowo dialog z nimi próbował nawiązać Robert. Jednak po pierwszych paru słowach, wypowiedzianych przez kapitana drużyny, tubylcy ryknęli zgodnie: JEB**** SZWABY, co zostało odebrane prze Majestic’s, mimo nieznajomości ich języka, za coś nacechowanego negatywnie.
Johnny, który z natury był porywczy, natychmiast zaczął z tubylcami konwersację we własnym języku. I tu zdziwił się Szkot srodze, bo wyglądało na to, że dzikusy rozumieją jego wypowiedź, w dodatku odpowiedzieli mu dobitnie wyrażeniami, które powszechnie w Szkocji uchodzą za wulgaryzmy, tj: -_- you, jackass, suck my dig i inne, których z grzeczności nie zacytujemy.
Nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś zobaczylibyśmy drużynę Majestic’s na Mistrzostwach, gdyby nie przejście niedaleko parady, w których większość stanowili panowie w tęczowych koszulkach. Tubylcy z bejsbolami natychmiast stracili zainteresowanie naszymi podróżnikami i ruszyli za paradą, wrzeszcząc i wymachując w powietrzu swoimi kijami.
Majestic’s ruszyli więc przed siebie. Jedynie Oliver spoglądał z dziwną tęsknotą w oczach za uciekającą teraz przed kibicami Legii, Paradą Równości.
Kiedy wreszcie wsiedli do polskiego samolotu, LOT, porażeni nieco jakością wyposażenia, otrzymali informację, że muszą wyłączyć wszystkie urządzenia elektroniczne, nie wchodzić do kabiny pilota, do kabiny WC tylko w ostateczności, bo jest w remoncie i żeby ten blondwłosy dureń przestał podrywać personel, bo stewardessy się skarżą. Pasów przypinać nie musieli, bo ich nie było. Do czego przypiąć zresztą też.
Chociaż lot miał się skończyć w Egipcie (Majestic’s uznali, że mają dość Europy), musieli wylądować w Rumunii. Pilot oznajmił im, że właśnie w jego rodzinnym kraju odbywają się strajki pilotów o podwyżki, w związku z czym muszą sobie dalej poradzić sami.
Lekko sfrustrowani bladerzy zaczęli więc szukać w Rumunii czegoś, co pozwoli im się odnaleźć w europejskiej rzeczywistości.
- Bądźcie przeklęci, szszsz! Za obrażenie Mefista, niech was szatany i piekło odeślą tam, skąd wróciliście...
Johnny na to użył jednego z określeń, jakie zapamiętał po spotkaniu z kibicami Legii w Polsce.
- Może ta klątwa to nie taki zły pomysł... Chętnie bym wrócił do Niemiec... – przyznał Robert, kiedy oddalili się na bezpieczną odległość od siedliska Cyganów.
- A ja do Francji... albo... – rozmarzył się nagle Oliver, wracając wspomnieniami do...
- Nie przerywałbym, ale chyba znów mamy kłopoty! – zakomunikował Enrique.
Majetic’s odwrócili się i ujrzeli pędzących w oddali tłum Cyganów z widłami i pochodniami.
- Osobliwy komitet pożegnalny – jęknął Robert.
- „Ostatnie pożegnanie” chyba chciałeś powiedzieć – zauważył sarkastycznie Johnny. – W nogi!
Majestic’s, dobiegłszy na skraj puszczy, w której była ukryta cygańska osada, zauważyli, że drogę odcina im bagno. Żaden z nich nie był zbytnio chętny do sprawdzenia, czy da się po nim jakoś przejść. Tymczasem odgłosy zbliżających się cyganów były coraz wyraźniejsze...
- Ja jestem za piękny by umierać! – wydarł się oczekiwanie Enrique.
- Zamknij się, głąbie! – uciszył go Robert, ale było za późno. Wrzask Włocha zdradził Cyganom, gdzie są ich ofiary.
- Sacrebleu, ależ tu śmierdzi – jęknął Oliver, zakrywając sobie nos jedwabną chusteczką.
- Jak ty możesz teraz myśleć o zapachu? – zdziwił się Robert.
- Nasz Francuz chyba nigdy nie wąchał bagiennych perfum – zaśmiał się Johnny.
- Teraz rozumiem, czemu oni wydzielają taki nieprzyjemny zapach... Skoro muszą się tu kąpać – dumał Oliver – u nich chyba tylko KOTY regularnie się myją...
Nagle polankę rozświetlił błysk fleszu.
Po kilki sekundach wbiegli na nią Cyganie. Nie zastawszy nikogo, postanowili wrócić do obozu.

„Enrique nie pchaj się na mnie” – Johnny
„Przepraszam John, to chyba moja kita...” – Enrique.
„What!? Zabieraj ją natychmiast z moich wąsów! Zaraz! Co ja powiedziałem?” – Johnny.
‘Ała! John! Udrapałeś mnie! Ściąłbyś wreszcie te pazury!” – Enrique.
„He, He” – Johnny.
“Spokój! Nie zauważyliście czegoś?” – Robert.
„Czego?” – Johnny.
„Nic nie widzę” – Enrique.
„Rozmawiamy ze sobą, a nie słyszymy swoich głosów” – Robert.
„Faktycznie” – odkrywczo Johnny.
„A gdzie jest Olivier? Olivier! Odezwij się” – Enrique.
Miau! – Olivier.
„O kur….“ – Enrique, Johnny, Robert.

#Flashback end#

Cass siedziała na skórzanej kanapie i wpatrywała się tępo w stojący przed nią na podłodze karton. Agnes tymczasem skakała po pokoju mamrocząc: Kicie, koteczki, kiciurki....
Wewnątrz pudła, które ktoś rano pozostawił im pod drzwiami, znajdowały się cztery puchate kuleczki. Które – nie zaprzeczając słowom Agnes – były kotkami. Każdy z nich miał inny kolor futerka.
- Jak żyję, nie widziałam nigdy fioletowego kota – powiedziała, starając się nadać swojej wypowiedzi spokojny ton, Cass, bezczelnie gapiąc się na największego zwierzaka o rubinowych oczkach. Obok niego siedział nieco mniejszy, rudy, który miał przewiązany łebek kawałkiem granatowego materiału, podtrzymujący długą jak na kocią, grzywkę. Najmniejszy, biały z zielonymi plamkami i błękitną wstążką, spał. Ostatni, żółty kotek o niebieskich oczach, oglądał ciekawie skaczącą po pokoju Agnes.
- Zatrzymamy ich, prawda? – padła na kolana przed Cass młoda Haladay.
- Czemu ta dziewczyna tak skacze... i w ogóle...? - Robert.
- Może ma ADHD albo jest niepełnosprytna – Johnny.
- Tak źle nie trafiliśmy – Enrique.
- Miau... – obudził się Oliver.
- Nie wiem... Może ktoś się po nich zgłosi... Agnes, nie klęcz przede mną, bo mi głupio! – ryknęła w końcu Cass.
- Dzięki! Idę im mleka przy... – zniknęła za drzwiami kuchennymi młoda Haladay.
- I co ja mam z wami zrobić? – zapytała nie oczekując odpowiedzi Cass.
- Przytulić! – Enrique.
- Uwolnić spod działania tej głupiej klątwy! – Robert.
- Najpierw dać jeść! – Johnny.
- Miau... – Oliver.
- Oli, przestań się zgrywać, naprawdę nic innego nie umiesz powiedzieć? – Robert.
- Ale to taki uroczy dźwięk... – Oliver.
- Wróciłam! – taszcząc karton „Łaciatego” i spodeczek obwieściła Agnes.
Jej przyjaciółka wpatrywała się bez słowa, jak blondwłosa nalewa mleka na talerzyk, a potem z napięciem oczekuje reakcji kociąt.
Pierwszy do spodeczka doczłapał (a raczej rzucił się) rudy kociak. Zaraz po nim, ocierając się przy okazji o nogi Cass, podszedł żółty, ale został brutalnie odepchnięty od miski, przez rudego.
-Ej, co to ma być? – zdenerwowała się Agnes, podnosząc za skórkę na karku kociego rozbójnika. – Nie chcesz się podzielić z resztą?
W odpowiedzi kociak prychnął i zamachnął się łapką.
- Udrapał mnie! – wrzasnęła wściekła Agnes. – W rękę! O żesz ty!
Cisnęła rudym kotkiem z powrotem do pudła, z którego powolnym, majestatycznym krokiem wyszedł fioletowo-futerkowy dostojnik, za nim nieśmiało poczłapał biało-zielony, uroczy towarzysz.
- Agnes! Co ty robisz! To przecież żywe stworzenie! – poderwała się z kanapy brązowowłosa Cass.
- Ale za to głupie i złośliwe – Enrique.
Młoda Haladay popatrzyła przytomnie na Cass, po czym z lekką paniką podbiegła do kartonu.
Zajrzała i w ostatniej chwili odchyliła głowę do góry. W przeciwnym razie miała by na nosie kolejne ślady pazurków rudego kociaka.
- On się prosi o sterylizację! – warknęła Agnes.
- Skąd wiesz, że to on? – zapytała Cass, dolewając pozostałym trzem kotkom do spodka mleka.
- W zasadzie... trzeba by jakoś sprawdzić płeć... – zamyśliła się młoda Haladay.
- Nawet nie próbuj! – Johnny.
Robert i Enrique tymczasem dyskretnie zerknęli, czy mają wszystko na swoim miejscu. Zmiana w kocura jest mniej upokarzająca niż zmiana w kocicę...
Agnes sięgnęła do kartonu, z którego jak strzała wyskoczył rudy kotek i wylądował na kanapie. Ale blondwłosa wyciągnęła złożoną na pół białą karteczkę, pomachała nią triumfalnie, po czym otworzyła i wyczytała:

Te cztery małe kocurki szukają domu. Przygarnij je, a otrzymasz wkrótce sowitą nagrodę. Pomóż znaleźć im dom!
cyganka hodowca rasowych kotów.
P.S. Wszystkie są płci męskiej, więc powinno im być łatwiej znaleźć nabywców.

- To o sowitej nagrodzie brzmi przekonująco... – mruknęła z uśmiechem Cassandra.
- Materialistka! – zaśmiała się Agnes, składając kartkę na pół. – Póki tu jesteśmy, zajmiemy się nimi, a potem się zobaczy...
- To może nadajmy im jakieś imiona, żeby to jakoś chociaż wyglądało... – zaproponowała jej przyjaciółka, zbierając pusty spodek i karton mleka do kuchni.
- Ty będziesz Dzikus – celując palcem w przechadzającego się po kanapie rudego kotka Agnes.
- Ten fioletowy niech będzie Hrabia – odkrzyknęła z kuchni Cass.
- Teraz ty... – mruknęła Agnes, wpatrując się w łaszącego się do niej żółtego kocura – Ten żółty to istny Pieszczoch!
- Może być... – powiedziała Cass, która właśnie wróciła z kuchni – a ten mały z zielonymi.... EJ DZIKUS, CO TY ROBISZ? – wrzasnęła brązowowłosa, gdy ujrzała rudego kociaka ostrzącego sobie pazurki na ich skórzanej kanapie.
- Czyż Pieszczoch nie jest słodki? – zachwycała się młoda Haladay żółtym zwierzakiem, który rozłożył się wygodnie na jej kolanach.
- Czyż nie jestem słodki? – Enrique.
- Nie – Johnny.
- Zaraz dostaniesz kapciem, Dzikusie – Robert.
- Nie nazywaj mnie jak ta durn... - Johnny.
Rudy kotek w ostatniej chwili uskoczył przed ciosem Cass, która była bardzo przywiązana do luksusowej kanapy.
- Ślepa, ślepa – triumfował Johnny.
-Zostaw go, on jest jakiś nadpobudliwy, lepiej wymyślmy imię dla tego –
zaproponowała Agnes, głaszcząc Pieszczocha, który zaczął mruczeć jak traktor.
Cass i młoda Haladay zaczęły się wpatrywać w najmniejszego z kocurków, który nie odstępował na krok Hrabii i wyglądał raczej na onieśmielonego.
- Czy ty myślisz o tym samym, co ja...? – zapytała niespodziewanie Cass.
- Że on wygląda na kotkę bardziej? Racja, ale chyba obrazimy jego uczucia nazywając go Śnieżynka albo coś takiego... – dumała Agnes.
- Śnieżynka... podoba mi się – Oliver.
- Weź przestań! – Johnny, Robert, Enrique.
- To może... Śnieżynek? – rzuciła Cass, która sama nie postrzegała się za zbyt kreatywną.
- E tam, za długie... Może Jogurcik? Albo Kefirek? – zaczęła rozmyślać młoda Haladay.
- No co ty, chcesz zjeść tego kota? – nie wytrzymała brązowowłosa. – Niech będzie Łatek!
- Łatek?
- Łatek!
- Odkrywcze...
- No a nie? – pęczniała z dumy Cass – widziałaś kiedyś kotka z zielonymi łatkami?
- To może nazwij go Zieleniak? – parsknęła śmiechem Agnes.
- One są jakieś nawiedzione – Robert.
- Ja tam nie narzekam – Enrique.
- Łatek... wolałbym Łatka – Oliver.
- WEŹ PRZESTAŃ! – Robert, Johnny, Enrique.
Agnes zdjęła z kolan Pieszczocha i położyła go na kanapie. Przemknęło jej przez myśl, że żółty kocur jakby jęknął rozczarowany, ale uznała, że to przesłyszenie.
- Myślisz, że możemy zostawić ich w domu samych? – zapytała Cass, szykująca kosze z jedzeniem na wyprawę rowerową.
- Mam pewne zastrzeżenia co do... – zaczęła młoda Haladay, patrząc podejrzliwie na Dzikusa, który rozpoczął poranną kocią toaletę i udawał, że nie o nim mowa – ale zaryzykujmy.
- Zostawimy im kuwetę z piachem, jedzenie i niech robią co chcą – postanowiła Cass, zabierając klucze od ich domku ze stołu.
- Jestem za! – zawołała uradowana wizją wycieczki rowerowej Agnes.

6 godzin później
Zmęczone, acz szczęśliwe dziewczęta wpadły do domu. Zapewne ich wyprawa trwałaby dłużej, gdyby nie fakt, że skończyło się jedzenie. Pierwsza do kuchni wpadła młoda Haladay, szukając czegoś do picia. Widok, jaki prezentowała kuchnia sprawił jednak, że stanęła jak wryta.
Krocie, miliony kawałeczków, które kiedyś były ścierkami, pokrywały podłogę. Na środku pastwił się nad resztkami ostatniej, Dzikus. Obok grzecznie kłębkiem wełny, którą zostawiła im Cass, bawił się Łatek. Wyglądał ultraniewinnie i megauroczo. Na parapecie grzał się dostojnie Hrabia i nawet nie miał zamiaru dołączyć do swoich kolegów.
- Ej, jest jeszcze cola? Zostaw mi tro...ooooooo – powiedziała Cass, kiedy weszła do kuchni.
- Nooo... – dodała bezmyślnie Agnes.
- To ja skoczę do pokoju po miotłę... – mruknęła Cass i ruszyła po schodach na górę.
Dzikus dopiero teraz zauważył powrót dziewcząt. Prychnął na widok Agnes, po czym powolnym, pełnym wyższości krokiem, minął wciąż skamieniałą młodą Haladay, nie omieszkując drapnąć jej na odchodnym w łydkę.
- Ty mały [tutaj nastąpiła wypowiedź niezgodna z ogólnymi przyjętymi normami etycznymi i językowymi]! – wrzasnęła Agnes, którą szczypanie w łydce przywróciło do rzeczywistości.
Łatek podszedł do rozwścieczonej blondynki, usiadł przed nią i słodko miauknął. Agnes w jednej chwili stopniało serce. Wzięła Łatka na ręce i przytuliła. Kotek nie protestował, ale nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego.
- Ty mały ... [tu nastąpiła wypowiedź podobna w swojej treści do tej ocenzurowanej wcześniej] – dało się słyszeć z góry.
- Co ci zrobił Dzikus? – zapytała, nie wypuszczając z objęć Łatka, Agnes.
- Jaki Dzikus? Ten twój Pieszczoch spał w moim pokoju...
- I to jest powód, żeby tak się złościć? - zdziwiła się głaszcząc swojego nowego pupilka młoda Haladay.
- Puuuść mnie, nie dotykaaaaj, dziewczyno... - Oliver
- SPAŁ W MOIM POKOJU, W MOJEJ SZUFLADZIE Z BIELIZNĄ! – cedziła Cass schodząc na dół z miotłą w jednej ręce, a w drugiej trzymając za kark Pieszczocha.
- A było tak miło – Enrique.
- Frajer – Johnny.
- Pomóżcie mi! – Oliver.
- Źle ci? – Enrique.
- Pieszczochu, nie zapominaj, że nasz Łatek ... – Robert.
- Tak, tak, wiem. – Enrique.
Cass zaczęła zmiatać resztki ścierek, tymczasem Agnes walczyła z pokusą, by jej pomóc, ale Łatek był zbyt słodki, by go zostawić. Zapewne skończyłoby się to jakąś katastrofą, gdyby nie kolejny tego dnia dzwonek do drzwi.
- Może to właściciel... – zamarzyła się Cass, która miała już dosyć bycia kocią niańką.
- Ja stawiam raczej na kolejny karton, może tym razem z....
- WITAMY!
- AAAAAAA!
- EEEE! Weź tego kota ze mnie!
- Szadzik? Zbig? Co wy tu... – starała się wyartykułować Agnes.
- Wpadliśmy z wizytą. I mamy łapówkę za wejście - oznajmił szczerząc się Szadzik i potrząsnął torbą, w której zabrzęczały puszki z piwem.
- Zdejmij ze mnie to coś! – spanikował Zbig, starając się pozbyć przyklejonego do jego piersi Łatka.
- Zbig! Łatek! E... no chodź... – niepewnie spróbowała zdjąć kotka z kolegi. Udało się, choć Łatek miał wyraźnie niezadowoloną minę. Odwrócił się i zniknął w głębi domu.
Szadzik pobiegł od razu do kuchni z prowiantem, po odgłosach można było wywnioskować, że wita się z Cass.
- Więc ... jak mijają babskie wakacje? – zapytał Zbig, opierając się jedną ręką o ścianę i przybierając jedną z najbardziej zniewalających min. Agnes dobrze je znała, ale wcale nie miała zamiaru się przed nimi bronić.
- Dosyć ciekawie... – powiedziała Agnes, opierając się o ścianę, oczywiście zupełnie przypadkowo w pobliżu ręki Zbiga.
- Czyli niepotrzebnie się fatygowaliśmy z Szadzisławem...? – zapytał, udając smutnego czarnowłosy chłopak, wpatrując się nieustannie w młodą i naiwną blonddziewicę [xP].
- Ależ nie... będziecie tutaj bardzo przydatni... – wymruczała młoda Haladay. Zaczynało się robić naprawdę ciekawie. Agnes zanurzyła rękę we włosach Zbiga, a on pochylił się i zaczął jej coś szeptać na ucho. Ponieważ z kuchni nie dochodziły żadne odgłosy, można się było jedynie domyślać, czy Cass jest równie zadowolona z wizyty jak Agnes.
- AAAA! – Zbig odskoczył jak oparzony od młodej Haladay trzymając się kurczowo za łydkę. Agnes wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym dostrzegła małą, rudą kulkę wpatrującą się w nią bezczelnie fioletowymi oczkami.
- Teraz to już dostaniesz! – wściekła nie na żarty Agnes chwyciła twardą łyżkę do butów. Dzikus jednym susem znalazł się na schodach i popędził na górę.
- Ile wy macie tych kotów? – zapytał Zbigniew, oglądając ślady zostawione po rudym kotku na swojej łydce.
- Cztery – poinformowała go Agnes – ale tylko ten jest taki... dziki.
- Nie chcę poznawać reszty – stwierdził czarnowłosy. – Lepiej poszukajmy Cass i Szadzika...
Agnes kiwnęła głową i ruszyła za Zbigiem w myślach obmyślając tortury, które wykona na rudym kocurze...

- Czy wszyscy są? – Robert.
- Ja jestem – Enrique.
- I ja – Oliver.
- He, he – Johnny.
- Czemuś taki zadowolony? – Robert.
- Długa historia – Johnny.
- Dobra, plan jest taki. Mają w tym domu komputer. Widziałem też modem. Poszukajmy w Internecie jakichś wiadomości o Cyganach – Robert.
- ... Łał – Johnny.
- Masz lepszy pomysł? – Robert.
- Jesteś taki mądry, Hrabio! Znaczy, Robercie... – Oliver.
- Dziękuję, Ła... Oliver – Robert.
- A kiedy chcesz skorzystać z kompa? – Enrique.
- Teraz się stołują w kuchni, mają alkohol, więc za jakąś godzinę pewnie wszyscy będą unieszkodliwieni – Robert.
- Ja mogę im podo... znaczy odwracać ich uwagę – Johnny.
- Dzikus, ale z ciebie... dzikus – Enrique.
- Przestań mnie tak nazywać! – Johnny.

Libacja rzeczywiście trwała dosyć długo. Kiedy chłopcy opuszczali domek dziewczyn, świtało. Agnes natychmiast padła na swoje łóżko, natomiast Cass zdecydowała się wziąć jeszcze kąpiel przed snem. Kiedy znalazła się w łazience, odetchnęła głęboko. Towarzystwo jest miłe, ale samotne rozmyślania również. Powoli zaczęła się rozbierać patrząc, jak woda leci do wanny. Myśli zaczęły jej się rozmazywać, głowa ciążyć...
Kichnięcie.
Cass otworzyła szeroko oczy. Rozejrzała się i jej wzrok padł na małą toaletkę pod zlewem. Otworzyła ją i w środku ujrzała Pieszczocha.
Chwyciwszy go za kark, ruszyła na dół, klnąc pod nosem na swoje zbyt dobre serce. Mimowolnie spojrzała na pokój, w którym czasem przesiadywała Agnes, szperając nowinek o książkach fantasy w necie. Przed włączonym komputerem siedział Hrabia i trzymając w pyszczku ołówek, wystukiwał coś.
Cass przetarła oczy, wypuściła Pieszczocha i klnąc dla odmiany na delirium, wypuściła wodę z wanny i poszła spać w ubraniu.

Ponieważ przy obecnych manualnych zdolnościach, Roberta przerosło wpisanie „zdejmowanie klątw cygańskich”, ograniczył się do wystukania ołówkiem frazy „cyganie”. Pierwsza próba wyglądała tak: ctyghanie. Google jednak domyślnie zapytała, czy chodzi o cyganie. Chwaląc pod niebiosa możliwości wyszukiwarki, Robert chciał kliknąć na link, ale... no właśnie. Kocur miał problemy z trafieniem w myszkę, co go dość sfrustrowało. W końcu się udało. Google wyświetliło długą listę stron o Cyganach. Cygańskie wioski, wróżby, zwyczaje... były nawet cygańskie oferty matrymonialne. W końcu, na którymś z kolei linku znalazł info: Cygańskie klątwy i jak je zdejmować... Robert z napięciem zaczął czytać...

- Więc tak: Potrzebne nam są trzy rzeczy – Robert.
- Czy to będzie bolało? – Oliver.
- Tak – Johnny.
- Nie! Nie słuchaj go, Ła... Oliver. Jak się uda, on pierwszy ode mnie oberwie – Robert.
- Za co? – Johnny.
- Za Cyganów – Enrique.
- Przypominam ci, że to ty chciałeś do nich wejść, bo ci się zdawało, że widzisz naszego pilota... – Johnny.
- Tak naprawdę to widziałem młodą... aaa, nie gryź! – Enrique.
- Dzikus, Pieszczoch, spokój! – Oliver.
- Wracając do... Dzikus, zostaw Enrique! Czy tam Pieszczocha... Potrzebny jest alkohol – Robert.
- Wódka napoczęta stoi na stole – Enrique.
- Znakomicie. Coś należącego do Cygana – Robert.
- Kartka z kartonu! Zaraz przyniosę – Oliver.
- I ostatnia, najgorsza.... os...icy... – Robert.
- Co? – Johnny.
- Włos dziewicy! – Enrique.
- Ho, z tym też nie będzie kłopotu – Johnny.
- Hmmmm? – reszta kotków.
- To chyba ja jestem ekspertem? – Enrique.
- Cicho. Ja jestem pewien. Idę po tego włosa – Johnny.

Agnes przewracała się z boku na bok. Sen miała wyjątkowo nieprzyjemny. Przewijały się w nim postacie matematyczki, durnego brata, korków samochodowych, pewnej idiotki, która...
Johnny przypatrywał się jej chwilę, po czym jednym susem wylądował na jej poduszce. Starając się jak najdelikatniej wyrwać jej kilka włosów, o mało nie stracił równowagi, kiedy Agnes nagle odwróciła się na drugą stronę. Johnny puścił w myślach solidną wiązankę, której zdecydowanie nie chciałaby usłyszeć żadna dama.
Wreszcie mu się udało. Młoda Haladay dalej spała jak zabita, zupełnie nie poczuła, że została pozbawiona kilku włosów. Johnny z rozpędu wskoczył na parapet. Nie przewidział jednak, że stał się on dosyć śliski z powodu deszczu, który zaczął padać w nocy. Kotek nie wyhamował i zdążył tylko złapać się przednimi łapkami o kant parapetu. Johnny wbił z całej siły pazury w blaszany parapet, ale z przeraźliwym piskiem zaczął się zsuwać. Spojrzał w dół. Co prawda upadek z pierwszego piętra nie zrobiłby specjalnej krzywdy młodemu mężczyźnie, ale dla małego kotka raczej nie skończyłby się dobrze. Johnny wcale nie chciał się przekonywać, czy to prawda, że koty zawsze spadają na cztery łapy, lub że mają dziewięć żyć. Właśnie starał sobie przypomnieć słowa jakiejś modlitwy, której próbowała go nauczyć babka, jak był dzieciakiem (jak na złość, nic nie chciało przyjść do głowy). Cudowne ocalenie jednak nadeszło. Zaczęło się od bólu na karku...
- No, no, no... – mruknęła, przecierając drugą ręką oczy blondwłosa dziewica. Johnny miał nadzieję, że nie zauważy jej własnych włosów wystających mu z pyszczka. Gdy tylko poczuł grunt pod nogami, wybrał mądrzejszą drogę i czmychnął na schody.
- Tak mi się odwdzięczasz, drapaczu parapetów, za ratunek?! – wrzasnęła Agnes. Ale tego rudy kotek już nie słyszał.

- To teraz to podpal – Enrique.
- Dlaczego ja? – Johnny.
- Bo ty masz bestię ognia – Enrique.
- ... – Johnny.
- Najpierw trzeba polać to wódką – Oliver.
- Ja poleję – Robert.
- No to teraz trzeba to podpalić – Enrique.
- Masz zapałki? – Johnny.
- Czekajcie... Może jak skierujemy przez szkło światło słoneczne... – Robert.

Dwie godziny później.

-J ara się – Robert.
- To teraz co? – Oliver.
- Pięć razy zdanie od tyłu: Nie będę obrażał Cyganów. – Robert.
- CO? To jakaś bzdura – Johnny.
- Chcesz zostać kiciusiem do końca życia, Dzikusku? – Enrique.
- Ein ędęb łażarbo wónagyc... – Johnny.

Chwilę później

- Aaa moje futro – Enrique.
- Teraz pozostaje nam czekać, aż nam wąsy odpadną – Robert.
- ...Słucham? – Johnny.
- Tak było napisane – Robert.
- Walę to – Johnny.
- Dzii... zaczekaj! – Oliver.
- Mówiłem mu, że w tym domu nie ma dziewic – Enrique.
- Poczekajmy jeszcze trochę – Robert.


- Nie wiesz, gdzie są te szalone kocury ? – zapytała Cass, stojąc przy zlewie i zmywając szklanki po wczorajszej posiadówce.
- Widziałam tylko rano Dzikusa, potem gdzieś przepadły – odkrzyknęła Agnes, nie ruszając się z kanapy i oglądając jakiś poranny program o klątwach i Cyganach.
- Słyszałaś, że Cyganie mogli w akcie zemsty nawet zmieniać innych w zwierzęta? – podzieliła się nowo nabytą wiedzą z przyjaciółką Agnes.
- He, może nasze kociaki to ofiary klątwy cygańskiej? – zaśmiała się Cassandra.
- Hahahaha, z pewnością – rozbawiona uwagą współlokatorki do łez Agnes nie zauważyła, że obok niej na sofie usadowił się rudy kocur. Johnny uznał, że czas się przespać. Nie czuł nawet przemożnej chęci podrapania czegoś lub kogoś. Sen przerwało mu jednak niemiłe wrażenie, że coś unosi go do góry, po czym sadza sobie na kolanach.
- No, Dzikus, bądź grzeczny, pani cię uratowała... – mówiła do niego spokojnym głosem młoda Haladay. – Nie mam nigdzie twoich milszych kolegów, więc musisz mi ich zastąpić...
Agnes liczyła się z tym, że lada chwila może zostać poddana torturze pazurów i kłów kocura. Zresztą sam Johnny bardzo dogłębnie to rozważał. Jednak ostatecznie uznał, że postąpi honorowo i pozwoli się jej trochę potarmosić, skoro faktycznie go uratowała. Agnes mile zaskoczona, że tym razem obejdzie się w ich kontakcie bez wyzwisk i kolejnych zadrapań, zaczęła delikatnie głaskać jego futerko. Johnny postanowił mężnie znieść wszystkie czułości, oczywiście w pewnych granicach. Starał się zagłuszyć myśli, że w gruncie rzeczy jest to przyjemne.
- Kto by pomyślał, że Dzikus może zachowywać się całkiem... normalnie – powiedziała na wpół zdziwiona, na wpół zadowolona Agnes. Johnny zignorował nazwanie go po raz kolejny tym głupim imieniem. Młoda Haladay zaryzykowała podrapaniem kotka pod bródką. Większość kotów to lubiła, ale z tym osobnikiem to raczej wyrok śmierci. Tymczasem rudzielec nie tylko oszczędził jej życie, ale także wyciągnął łebek do góry na znak, żeby Agnes kontynuowała. Był to odruch bezwarunkowy w kociej naturze, którego Johnny nie umiał zwalczyć. Zatapiając się w rozkoszy, jaką dawały mu palce młodej Haladay [to zdanie już wybitnie zahacza o Hentai, gdyby je wyrwać z kontekstu] Johnny nie poczuł, jak jego wąsy zaczynają wypadać...

- Długo jeszcze? – Enrique.
- Nie wiem – Robert.
- W zasadzie to miłe być kotem... znaleźć jeszcze jakiegoś oddanego właściciela – Oliver.
- Właścicielkę – Enrique.
- Gdzie jest Dziku... Johnny? – Robert.
- Hrabio! Twoje wąsy! – Oliver.
- Wypadają! – Enrique.
- Twoje też tak wiotczeją, Pieszcz...
/błysk fleszu/

Cass wychodząc na dwór, pierwsze, czego doznała, to oślepienia fleszem. Przecierając oczy, ruszyła za domek, gdzie jak mniemała było źródło dziwnych błysków. To, co ujrzała, przekroczyło jej zdolności rozumowania...
- Ja ci to wszystko wytłumaczę, tylko nie mdlej i nie krzycz – odpowiedział po niemiecku odziany w strój Adama fioletowowłosy, wysoki, dobrze zbudowany jegomość. Cass nie zdążyła wyartykułować żadnego dźwięku, gdy nastąpił drugi flesz, a zaraz po nim kolejny. Kiedy otworzyła powoli oczy, gotowa na kolejną serię świetlnych ataków, ujrzała, obok Niemca dwóch osobników, również nagich. Jeden z nich, jasnowłosy, szczerzył się i oglądał swoje muskuły, a drugi, o dziewczęcej urodzie, zielonowłosy, schował się za Niemcem ze strachu.
- Mam nadzieję, że mi to wytłumaczycie w miarę racjonalnie... – odpowiedziała po angielsku Cass, doprowadzona do granicy wytrzymałości. Niemiec, chciał coś odpowiedzieć, ale w tym momencie znajomy już brązowowłosej błysk flesza wydobył się z głębi domu. Prawie równocześnie rozległ się przejmujący, kobiecy wrzask, do którego po sekundzie dołączył męski głos.
- Zanim zadzwonisz na policję lub po szpital psychiatryczny – zaczął Robert, widząc cofającą się powoli w stronę domu Cass z malującym się na jej twarzy obłędem – dam ci jedną radę...

NIGDY NIE OBRAŻAJ CYGANÓW!

Credidsy:
Moja inspiracja: [link z foto] [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kira
Lider
Lider



Dołączył: 04 Sty 2008
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Syberia-Poland

PostWysłany: Śro 18:48, 14 Maj 2008    Temat postu:

Orz matko jedyna, CYGANIE!! Jak ja ich nie cierpię... W barze to oni najgłośniej drą mor...y, w sklepach to samo. A dziś jadąc do szkoły myślałam ze zabije... Słucham sobie mp3 a tu mi taka z z... ee i zapomniałam jak się to cos nazywało.
Grała (czytaj fałszowała) na tym cosiu, a potem jeszcze popchnęła mnie, kasę zebrze a najnowszy model Noki ma -.- jaki lul normalnie…
Aaa opowiadanie zajefajne xD


Ja tych "Romów" nie rozumiem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
orcinus-chan
Spamer
Spamer



Dołączył: 24 Sty 2008
Posty: 187
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Chełmża

PostWysłany: Czw 9:54, 15 Maj 2008    Temat postu:

Tak się składa że ja mogłabym opowiadać wiele o cyganach nawet w moim miescie znam kilka takich rodzinek a poza tym opowiadanie fajne...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Namida
Administrator
Administrator



Dołączył: 03 Cze 2007
Posty: 1073
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mirosławiec

PostWysłany: Pią 15:21, 16 Maj 2008    Temat postu:

Opowiadanie przesłodkie. Widzę, że i tobie Oliver pasuje na pedałka, no cóż.. zwalmy winę na jego kobiecość XD
Twój humor bardzo do mnie trafia, więc :)) słoodko :* XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tygrysica001
Spamer
Spamer



Dołączył: 05 Cze 2007
Posty: 693
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Konohagakure ^^ (Poland-->Silesia-->GOP-->Mysłowice)

PostWysłany: Pią 22:10, 16 Maj 2008    Temat postu:

to było świetne ^^ uśmiałam się xD szczególnie ten początek z kibolami i skradzioną limuzyną xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Agnes Ka.
Moderator
Moderator



Dołączył: 08 Lut 2008
Posty: 358
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:04, 17 Maj 2008    Temat postu:

Namida napisał:
Opowiadanie przesłodkie. Widzę, że i tobie Oliver pasuje na pedałka, no cóż.. zwalmy winę na jego kobiecość XD
Twój humor bardzo do mnie trafia, więc :)) słoodko :* XD


Prawda jest taka, że Oli jest bardziej kobiecy, niż wszystkie dziewczyny z Beyblade razem wzięte.

Cieszę się, że wy się cieszycie... Humorystyczne historyjki zawsze mi najlepiej wychodziły. Teraz spróbuję się zmierzyć z czymś innym. Thaaaak... :>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Namida
Administrator
Administrator



Dołączył: 03 Cze 2007
Posty: 1073
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mirosławiec

PostWysłany: Nie 23:13, 18 Maj 2008    Temat postu:

Cytat:
Prawda jest taka, że Oli jest bardziej kobiecy, niż wszystkie dziewczyny z Beyblade razem wzięte.


Mathilda jest bardziej kobieca od Oliego. Ale Oli bije Hilary i Julie razem wzięta nie tylko o głowe...


O! to czekam z niecierpliwością :))


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cassie
Lider
Lider



Dołączył: 21 Paź 2007
Posty: 367
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ze wsi, spod lasu XD

PostWysłany: Pon 11:53, 19 Maj 2008    Temat postu:

Weź Ty mi powiedz, babo, co ja Ci mam komentować, jeśli na świeżo na gg miałaś, hę? xD A kij, niech stracę... xP

Cytat:
Cass związała swoje długie brązowe włosy w kucyk i starała się nie poplamić dżemem zielonej koszulki i krótkich, dżinsowych szortów.
Cassiątkowy cellulit i szorty - to raczej niezbyt udana kompozycja xD

Cytat:
- O, kur... – zaklęła zupełnie sprzecznie z jej zamierzeniem Cassandra.
O, kurczaczek! Ale Wielkanoc była już dawno... xD

Cytat:
Majetic’s odwrócili się i ujrzeli pędzących w oddali tłum Cyganów z widłami i pochodniami.
Polowanie na Shreka? xD

Cytat:
- Ja jestem za piękny by umierać! – wydarł się oczekiwanie Enrique.
Nie wiesz, że przeznaczeniem pięknych istot jest śmierć za młodu? To dlatego ja wciąż żyję... xD

Cytat:
- To o sowitej nagrodzie brzmi przekonująco... – mruknęła z uśmiechem Cassandra.
- Materialistka! – zaśmiała się Agnes
No co? Za coś pić trzeba, nie? xP

Cytat:
- Ślepa, ślepa – triumfował Johnny.
Ekhem, Agnes, lepiej pilnuj Dżonysława, inaczej zostaniesz wdową jeszcze przed ślubem ==

Cytat:
Szadzik pobiegł od razu do kuchni z prowiantem, po odgłosach można było wywnioskować, że wita się z Cass.
A Cass tego nie skomentuje... xDDD

Cytat:
Zatapiając się w rozkoszy, jaką dawały mu palce młodej Haladay
Bwehehehe xD

Cytat:
Teraz spróbuję się zmierzyć z czymś innym. Thaaaak...
I znowu mnie w to wmieszasz? xD''

Masz, waćpanna, komenta. Mam nadzieję, że długość i jakość Cię zadowala xP A teraz idę oblewać maturę. Nałęczowianką xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum We never give up! Strona Główna -> Fanfiction / Fanfiction BB
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Theme ACID v. 2.0.20 par HEDONISM
Regulamin